Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/8

Ta strona została przepisana.

lichym koniu jechał drogą królewską prowadzącą z Marsylii do Tulonu.
Był to młody wysoki człowiek, dwudziesto pięcie lub sześcio letni; — cera jego twarzy była blada, oczy czarne, wyraziste, gęsto ciemne włosy krótko ostrzyżone i długie zakręcone wąsy.
Ubrany był w mundur jednego z pułków linjowej piechoty, na którym świeciły epolety porucznika, i chociaż nic służył w kawaleryi, sposób jego siedzenia na koniu okazywał doświadczenie skończonego jeźdźca.
Stworzenie na którem siedział, było aż nadto łatwem do prowadzenia.... Było to lichy wynajęty pojezdek, z wystającemi żebrami, grzbietem kanciastym, i z kolanami widocznie zerwanemi. — Chód jego wahający; — mozolny i przerywany kłus, okazywał zmęczenie blizkie zupełnego wyczerpania. — Nieszczęśliwe zwierzę potykało się prawie za każdym rokiem, tak że porucznik zmuszony był trzymać go silnie w lejcach, strzedz bezustanku, i powstrzymywać go od ciągłego przyklękania.
Trzy godziny przed tem, to jest w południe i kilka minut, młody człowiek zadrżał w strzemionach usłyszawszy całkiem wyraźny huk pięciu armatnich wystrzałów — strzały następowały jeden po drugim w równych przerwach, przynosił mu je powiew wiatru od strony Tulonu a echa brzegów powtarzały do nieskończoności brzmiące ich modulacye.
Począwszy od chwili, w której wystrzały te rozległy się w przestrzeni, porucznik spostrzegał, co chwila pędzące wśród pól z prawej i lewej strony drogi bandy chłopów uzbrojonych w fuzye, widły i kosy.
Wieśniacy ci biegli co sił ku jakiemuś nieznanemu celowi, wydając okrzyki, i kierując się, jedni w stronę morza, inni zaś w przeciwnym kierunku, na pola zasiane wioskami.
— Cóż to się u dyabła tutaj dzieje? — zapytywał siebie młody człowiek kilkakrotnie. — Czyżby hordy wilków lub sfory wściekłych psów dały sobie schadzkę w tej okolicy?...
Naturalnie nie podobna mu było odpowiedzieć sobie na te pytania, a piesi idący tąż samą drogą, których mijając zapytywał, tyle o tem wiedzieli co i on sam.
Nakoniec o jakąś milę od miasta, do którego dążył, usłyszał za sobą regularny galop koni, wskazujący, że jadący na nich byli to kawalerzyści.
Wjechał na w zniesienie dość strome, w tem miejscu drogi, odwrócił się i ujrzał o parę set kroków za sobą, galonowane kapelusze i żółte akselbanty dwóch żandarmów w pełnych mundurach.
Godne te podpory porządku publicznego dostały się na wyniosłość, w pełnym galopie, lecz wkrótce zwolnili koniom biegu, aby dozwolić im wytchnąć i zrównali się z podjezdkiem oficera piechoty.
Żandarmi mieli poczciwe twarze, marsowe a zarazem i łagodne. — Jeden z nich był brygadierem.
Konie ich dzielne stworzenia z zaokrąglonymi grzbietami, szerścią błyszczącą, zły prędzej stępo aniżeli nędzna szkapa oficera kłusowała ze Wszystkich swych sił; — w parę więc sekund minęli ją, — a żandarmi przejeżdżając oddali porucznikowi pokłon wojskowy.
— Otóż jak się zdaje, — pomyślał młody człowiek, — wyborna zdarza się sposobność zadowolenia mojej ciekawości.
I dodał głośno:
— Brygadierze!
— Na rozkazy, panie poruczniku? — rzekł brygadyer na to zawołanie, ściskając lewą ręką cugle, aby konia zatrzymać i powtórnie salutował, przykładając prawą rękę do galonowego kapelusza.
— Zapewne będziesz mi mógł wyjaśnić dwie rzeczy, które od kilku godzin bardzo mnie zaciekawiają.
— Uczynię to z przyjemnością, panie poruczuiku, jeżeli tylko rzeczy to są zdolne znaleść się w mej możności, a właściwie do mego rozporządzenia...
— Przedewszystkiem, czy wiesz dla czego, mniej więcej o dwunastej w południe, dano pięć wystrzałów z armaty?
— Znam pochodzenie tych strzałów, panie poruczniku, tak jak gdybym sam je wymyślił.
— I to jest?...
— Jest to w celu oznajmienia okolicznej ludności, mieszczanom, wieśniakom i chłopom, że powinni otworzyć oczy i mieć się, jak ten tam mówi, na ostrożności, z uwagi, że miała miejsce wykrętna ucieczka, łotrów z galer.
— Ah! do licha! A więc dziś w południe sygnalizowano ucieczkę?
— Gorzej jeszcze, panie poruczniku... dla jednego zwykłego i prostego galernika, który zmiata, dają tylko jeden prosty i czysty wystrzał z działa, — dla dwóch dwa, trzy dla trzech i tak dalej, wielu jest galerników i wiele jest dział.... Wskutek więc tego co miałem zaszczyt zaraportować, ponieważ pan porucznik usłyszał pięć wystrzałów z paszcz ognistych, to znaczy, że pięciu galerników dało nogę, jak tan tam mówi.... Decampatus, Decampaticos!!
— Jakto! zawołał młody człowiek, — pięciu galerników zdołało uciec!!
— Tak panie poruczniku, ani krzty więcej!... i to wcale sprytnie!... Ah! łotry! trzeba przyznać, to zuchy nie ladą, z tem wszystkim! — Był to figiel dzielnie przygotowany i przeprowadzony z całą cierpliwością....
— Czy wiesz szczegóły tej ucieczki?