Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/90

Ta strona została przepisana.

cież zawahać się przed bezpożytecznem niebezpieczeństwem....
— Nakoniec, o cóż chodzi?...
— O obławę.
— Na tę noc?
— Tak.
— Polowanie na lwa może?...
— Nie.... Zwierzyna, z którą, nam zmierzyć się przyjdzie i pokonać nie jest wprawdzie tak szlachetną, niemniej jednak przecież jest ona nie do pogardzenia również....
— Na cóż więc zapolujemy?
— Na dzika. Podczas wycieczki naszej do obozu, zauważyłeś może po za domkiem marabuta, może o staję wielkie pole kukurydzy, którą posieli Arabi, a którą zbiera ptactwo powietrzne?...
— Tyś mi sam zwrócił uwagę na tę bujną, rozrosłą roślinność.... W pośród tego to pola co noc pojawiają się cale stada dzików.... Tam to staniemy na czatach i będziem ich oczekiwać....
— Wyborna myśl, ale urzeczywistnienie jej wydaje mi się daleko mniej niebezpiecznem niż ty utrzymywałeś....
— Nie przesadziłem nic, wierzaj mi. Niebezpieczeństwo istnieje, nie wątp o tem!.. Naprzód raniony dzik nie jest wcale uprzejmem zwierzęciem!... a potem czyż nie rachujesz, że mogą nas odkryć i pobić Beduini....
— A! do licha!... otóż ewentualność, o której nie pomyślałem zupełnie....
— Czas jeszcze odstąpić od tego polowania....
— Jeszcze czego!... odstąpić... nigdy!... Jeśli nas napadną Beduini, będziem się bronić, oto i wszystko...
— A więc tego wieczoru....
— Tego wieczoru....
Na godzinę przed zachodem słońca, Marceli zajął się przygotowaniami do projektowanej wyprawy. Arsenał jego składał się ze strzelby dwururki, przywiezionej z Francyi i długiego arabskiego karabina, pochodzącego z podziału broni zdobytej, między oficerów i żołnierzy francuskich nazajutrz po wzięciu Algieru.
Oprócz tego on i Jerzy mieli po parze pistoletów.
Broń ta została nabitą starannie i kiedy po wieczornym zmroku noc zupełna zapadła, przyjaciele opuścili blokhauz, zaleciwszy szczuplej jego załodze, aby stała więcej niż kiedykolwiek w pogotowiu ale nie niepokoiła się nadmiernie posłyszanemi wystrzałami.
Marceli dał Jerzemu Herbert dubeltówkę, zachowując sobie karabin arabski, którego donośność była daleko dalszą wprawdzie, ale który natomiast miał tylko jeden nabój naraz.
Pasy zaimprowizowane z uciętych kawałów płótna od pakowania podtrzymywały pistolety i kordelasy, kieszenie zaś obu młodzieńców naładowane były nabojami.


XXIII.
NOC W AFRYCE.

W chwili kiedy kapitan i Prowansalczyk zapuszczali się w dolinę Backbé-Derre, księżyc w pełni, okrągły a czerwony jak miedziana tarcza, zawisł na wierzchołku jednego ze szczytów Atlasu, rozlewając blade swe światło po wszystkich wydatniejszych częściach malowniczego krajobrazu, a pogrążając resztę w zupełnej ciemności i nadając drzewom i skałom dziwaczne i fantastyczne kształty.
Dwaj przyjaciele podążali ścieżyną nadzwyczaj wązką, wiodącą pośród istnego szpaleru krzaków jałowcu i różanych krzewów. Idąc tak nie rozmawiali z sobą, od czasu do czasu tylko rzucając sobie krótkie, urywane słowa.
Nakoniec dotarli do płotu agawy, stanowiącego odgrodzenie opustoszałego domku Marabuta. Tu zwrócili się na lewo i niebawem znaleźli się pośród pola kukurydzy, celu nocnej ich wycieczki.
Jeden bok tego pola biegł wzdłuż ścieżki. Drugi dochodził do krawędzi lasku, którego drzewa nie były wprawdzie zbyt wyniosłe, ale który za to zarosły był gęstwą krzaków ciernistych, tworzących wał nieprzebyty niemal. Kilka klombów takichże samych krzaków wznosiło się tu i owdzie pośród pola niby wysepki zieleni.
Wspaniałe drzewo cytrynowe rozrastało s>ę na skraju drogi.
— Stój! — szepnął kapitan niezmiernie ściszonym głosem. — Przybyliśmy już, teraz chodzi o zajęcie posterunków....
— Umieść mnie, gdzie zechcesz... — odpowie dział mu Jerzy.
Marcel poprowadził swego przyjaciela do jednej z tych kępek zieleni, o których wspominaliśmy przed chwilą i powiedział mu:
— Wśliźnij się między te krzaki, przykucnij i czekaj....
— Dobrze....
— Ja zajmę pozycyę o sto pięćdziesiąt kroków ztąd, w cieniu tego drzewa cytrynowego, które tam widzisz.... Jeżeli dziki przybędą, jak to jest prawdopodobnem, nie strzelaj inaczej jak na pewno i staraj się mierzyć twe strzały przez ramię.... Wystrzeliwszy nie opuszczaj twego posterunku i natychmiast nabijaj broń ponownie.... Na te zwierzęta nikt tu nie polował, możliwem jest przeto, że wprędce przyjdą do siebie po pierwszej porażce i powrócą, aby dać się zabijać znowu....
— Bądź spokojny, nie zapomnę twych wskazówek.