Strona:PL De Montepin - Zbrodnia porucznika.pdf/99

Ta strona została przepisana.

się starcem niemal, nie utracił nic z dawnej dystynkcyi swej postaci. Znać w nim było zawsze skończony typ arystokraty. Rysy jego, zawsze piękne jeszcze choć sterane, zwracały na siebie uwagę każdego a spojrzenie zawsze niemal bolesne jakieś i smutne sprawiało, że mimowolne budził zajęcie.
W chwili, w której zegar uderzył dziesiątą, Marrceli zatrzymał się i pocisnął dzwonek.
Służący w półliberyi stanął natychmiast niemal na progu.
— Czy pan Rani jest w swoim pokoju? — spytał Marceli.
— Nie, panie baronie. Pan Raul od dwóch godzin już opuścił willę; polecił mi zawiadomić pana barona, że prawdopodobnie nie powróci prędzej, aż na śniadanie...
— Czy wyjechał konno, czy też powozem?
— Konno. Pań Raul kazał sobie osiodłać Warerley’a.
— Czy sam był?
— Pan Gontran de Presles przyjechał po niego...
Brwi Marcelego ściągnęły się zlekka.
— Nie wiesz czy ci panowie pojechali do Tulonu? — spytał następie.
— Nie zdaje mi się. Słyszałem jak pan Gontran mówił coś o zamku Presles.
— To dobrze.
W chwili, w której służący wyjść już zamierzał, posłyszano turkot pojazdu, zajeżdżającego przed peron willi.
— Zobaczno kto to przyjechał... — przemówił Marceli.
Służący wyszedł z pokoju....
— Panie baronie, — ozwał się, powracając po chwili, — to pan Jerzy Herbert wysiada z powozu.
— Wprowadź go tu natychmiast....
W minutę później dwaj starzy przyjaciele podawali sobie dłonie w serdecznym uścisku, a Marceli mówił:
— Jak się masz, Jerzy. Jakże twoja kochana Dianna czy zdrowa?....


∗             ∗

Zanim zapuścimy się w dalszy tok opowiadania, nieodzownem nam jest zregulować rachunki nasze z przeszłością i zawiadomić czytelnika o zminnach, które zaszły w losach głównych osobistości, występujących w naszej powieści.
Co Cezara, Cezarowi oddać należy.... Ponieważ dotychczas Marceli był bohaterem naszego opowiadania, zacznijmyż przeto od niego. Potem na innych przyjdzie kolej.
Ci, którym przypadło po jakich latach piętnastu lub dwudziestu powracać w rodzinne strony, wiedzą z doświadczenia ile to bolesnych wrażeń łączy się do radosnej powrotu chwili.
Kiedy wędrownik zasiadłszy u ogniaka, co oglądało dzień jego urodzin, co patrzało jak podrastał zwolna, spojrzy dokoła, szukając śladów dawnych wspomnień serdecznych, szukając tych wszystkich, których znał tu niegdyś, w którąbądź stronę zwróci oczy, znajduje wszędy miejsce opróżnione. Daremnie przyzywa nieobecnych... nieubłagana śmierć kosiła tu bez wytchnienia,... Starce odeszli niemal wszyscy, a i młodych egzystencyj niemało złamanych zostało przed czasem....
Tak było i z Marcelim. Straszliwa klęska cholery w 1832 roku zabrała mu matkę i siostrę.
W cztery lata po tej śmierci podwójnej zapalenie płuc pozbawiło go ojca i zostawiło panem wielkiej fortuny, ale natomiast zupełnie osamotnionym, ze zdrowiem zrujnowanem, na nieszczęście bowiem lekarze w szpitalu algierskim nie pomylili się zupełnie. Marceli nie miał już nigdy przyjść do zupełnego zdrowia, ani wyleczyć się ze skutków straszliwej rany, zadanej mu podczas ataku na Biały dom; corocznie też po kilka razy nachodziły go bóle dotkliwe, które czyniły istnienie ex-oficera prawdziwą torturą.
Marceli szukał wszelkich sposobów, które mogły przynieść mu ulgę w cierpieniach. Nie było chyba ani jednego z potentatów nauki, którego rady on by nie wzywał; nie było jednego z leczniczych źródeł w Europie, u którego on by nie szukał jeśli już nie uzdrowienia to przynajmniej kilku miesięcy spokoju i odpoczynku.
Acz nie zupełnie, nic nieznaczne rezultaty jego starań nigdy jednak nie spełniały jego oczekiwań, ni nadziei.
W 1841 roku zaszedł wypadek wielkiego znaczenia, który musimy tu opowiedzieć zaraz, pobieżna bowiem ta opowieść oszczędzi nam na przyszłość długich wyjaśnień.
Marceli bawli u wód w Pyreneach i czuł znaczne polepszenie, nietyle może z powodu skuteczności samychże wód, ile z powodu ruchu i rozrywki, które go otaczały.
Mimo znaczny swój majątek żył on tam skromnie, bez wszelkiej wystawy, powozów, koni, liberyi, używając do swych wycieczek w góry podjezdków miejscowych i jadając u table d’hôte’u na równi z wszystkimi kąpielowymi gośćmi.
Pewnego rana, pochłonąwszy cztery wielkie szklannice wody u źródła, przechadzał się wedle przepisu lekarza pod drzewami, rozsadzonemi w czworoboki przed miejscowem kasynem, kiedy spotkał kobietę, która natychmiast ściągnęła na siebie jego uwagę.
Kobieta ubrana całkiem czarno, jakby nosiła grubą żałobę miała około lat czterdziestu, a twarz