Strona:PL Defoe and Korotyńska - Robinson Kruzoe.pdf/12

Ta strona została przepisana.

Nie słuchał rodziców i słuchać nie myślał. Nie wzruszały go prośby ojca i łzy kochającej matki. Do handlu brać się nie chciał, książki pochował do szuflad od stołu i wałęsał się wciąż bezczynnie.
Widzimy go i w tej chwili, przechadzającego się nad morzem, z rękami wsuniętemi w kieszenie, gwiżdżącego jakąś piosenkę.
— Znowu spacerujesz i wzdychasz do podróży? — rozległ się głos młody, nadchodzącego z przeciwnej strony młodzieńca.
— Robinson obejrzał się po za siebie i z radością poznał w nadchodzącym swego kolegę, tak jak on siedmnastoletniego chłopca, syna kapitana, który właśnie wyprawiał się w podróż za morze.
— Dzień dobry ci! A cóż? myślisz, że nie pojadę kiedy o tysiące mil za Marsylję? że wiecznie w tym kącie za ladą sklepową mam siedzieć?
Nie, mój drogi kolego, moje marzenia są inne, wyprawię się i ja daleko, daleko…
— Ty?! — zakrzyknął chłopiec ze śmiechem — albo ci na to twój ojciec pozwoli? Najdalej wolno ci popłynąć o dwie wiorsty od Marsylji!…