dy, mogą zbogacać się tylko z cudzej pracy, tylko z pracy swych robotników i czeladników.
Widzicie teraz, jak można wierzyć podobnym ludziom, co jak autor książki „O własnej pomocy“ cuda opowiadają o tem, czego można się dorobić własną pracą“; wiecie teraz, że kiedy kto opowiada, jak to fabrykanci, własną pracą“ dorobili się majątku, to tylko haniebne oszustwo.
A cobyście powiedzieli na to, że jest cała nauka, która powinna zajmować się stosunkami pomiędzy ludźmi i wyrobami ludzkich rąk — a którą ludzie niby-uczeni tak skrzywili, że dowodzą w niej, iż stosunki, jakie teraz są, to najlepsze w świecie; że w dochodach przedsiębiorców żadnego korzystania niema z cudzej pracy, że dochód i zysk to najsprawiedliwsza rzecz itd. Nauka ta nazywa się ekonomją polityczną. I trzeba przyznać, że dużo, bardzo dużo złego narobiła ona robotnikom, którzy przez długi czas jej wierzyć musieli, póki nareszcie socyjaliści nie wykazali, ile to w tej nauce fałszu, nieprawdy, ile w niej krzywdy dla ludu, dla robotników.
Fabrykanci, majstrowie, to jeszcze nie wszystko. A gdzie są kupcy, gdzie obywatele ziemscy, gdzie urzędnicy itd.?
Właśnie przechodzimy teraz do nich. I żeby sobie wytłomaczyć dokładnie, skąd ich dochody powstają, z jakiej się oni pracy utrzymują, weźmiemy sobie przykład.
Przypuśćmy, że fabrykant jakiś włożył do swego przedsiębiorstwa milijon złotych. Jakie to przedsiębiorstwo, to dla nas wszystko jedno. Zresztą dajmy na to, że cukrowniane. Otóż fabrykant nasz nakupił maszyn, materyjałów pomocniczych, buraków, wynajął robotników i po roku otrzymuje cukier, który jest wart 1,300,000 zł. Ma więc