— Odpowiem wam na to przysłowiem: niema tego złego, coby na dobre nie wyszło. I w tym ciągłym wzroście stopy nadwartości jest dużo dobrego. Naprzód dobrem jest to, że coraz mniej pracy kosztuje utrzymanie robotnika. Teraz kiedy całą pracę oddaje się panu, to niewielka z tego pociecha, ale później, to się to zmniejszenie koniecznej pracy bardzo przydać może.
A potem, pomówić tu musimy jeszcze o jednej rzeczy, o której nie wspomnieliśmy dotychczas.
Czy wy myślicie, że to wszyscy fabrykanci zbogacają się z cudzej pracy? Gdzie tam! wszyscy zbogacić się nie mogą, bo jeden stara się zrujnować drugiego. Jeden wyrabia ile tylko może towarów, np. perkalików na sprzedaż, drugi posyła ich więcej, trzeci jeszcze więcej, a każdy musi sprzedawać je taniej od drugiego. Nareszcie posyłają towaru tyle, że się kupców na te perkaliki nie znajdzie, i fabrykanci bankrutują. Tylko bogaci mogą dalej zostać i prowadzić fabrykację, a mniej bogaci rujnują się do szczętu i rujnują tysięce robotników, którzy u nich pracowali. I to się powtarza co kilka lat. Co kilka lat musi ginąć mnóstwo mniejszych fabrykantów, a zbogacać się kilku większych; co kilka lat ogromną masę robotników wyrzucają na bruk.
— No więc cóż z tego?
— Bardzo wiele. Fabrykantów i bogaczów jest coraz mniej, robotników biedaków coraz więcej; bogactwa dostają się do rąk coraz to mniejszej garstki ludzi nędza zaś ogarnia coraz większe masy.
— Robotnicy widzą, że fabrykantów coraz mniej, że, chociaż bogactwa ich wzrastają, ale liczba ich się zmniejsza, że zatem, co fabrykanci wygrywają na majątku, to na sile tracą.
Ci zaś robotnicy, co w fabryce pozostają, uczą się wspólnej pracy, widzą własnemi oczyma, jak to dobrze, kie-
Strona:PL Dickstein Szymon - Kto z czego żyje.pdf/40
Ta strona została przepisana.