Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

ja. — A jakież mógłbyś pan mieć wyrzuty, nie mówię żeś zabił, nie o to bowiem chodzi, ale żeś pozwolił zginąć wściekłemu psu? Doktorze, posłuchaj mnie pan. Jestem odważniejszy od pana; nie dam się okiełzać czczym rozumowaniom. Jestem lekarzem. Przyglądam się choremu; patrząc nań, poznaję zbrodniarza, i powiadam mu wręcz: „Nieszczęśliwy, umieraj conajspieszniej; oto co możesz uczynić najlepszego dla swoich bliźnich i dla siebie. Wiem dobrze, co trzebaby zalecić aby odjąć kłucie w boku które cię nęka, ale ani mi to w głowie; nie życzę tak źle swoim współobywatelom aby cię wysyłać nanowo między nich i gotować sobie samemu wiekuistą zgryzotę na myśl o nowych zbrodniach jakiebyś popełnił. Nie będę twoim wspólnikiem. Ukaranoby tego ktoby cię ukrywał w domu: ja miałbym rozgrzeszać z winy tego ktoby cię ocalił! To być nie może. Jeżeli czego żałuję, to tego,iż, wydając cię śmierci, wydzieram cię zasłużonym męczarniom. Nie będę się zaprzątał ratowaniem zbrodniarza, skoro naturalna sprawiedliwość, dobro społeczności, bezpieczeństwo bliźnich nakazuje mi wydać go władzom. Umieraj: niechaj nie będzie powiedziane, iż, dzięki mej sztuce i staraniom, istnieje jeden potwór więcej“.
doktor bissei. — Dobranoc, ojczulku. Ale, ale: mniej kawy po obiedzie, słyszy pan.
ojciec. — Ach, doktorze, to taka dobra rzecz kawa!
doktor bissei. — Przynajmniej dużo, dużo cukru.
siostra. — Ale, doktorze, czy cukier nie rozgrzewa zanadto?