Strona:PL Diderot - To nie bajka.pdf/147

Ta strona została uwierzytelniona.

przeor. — Niechże pan zechce uwierzyć, że inni równie nie gniewaliby się jak pan; i rzecz załatwiona.
ojciec. — Ale, księże przeorze, jeżeli drzesz, mocą własnej powagi, jeden weksel, dlaczego nie podrzesz dwóch, trzech, czterech; tyle ilu się znajdzie biedaków do wspomożenia cudzym kosztem? Ta zasada miłosierdzia może nas zaprowadzić daleko, księże przeorze: sprawiedliwość, sprawiedliwość...
przeor. — Już to powiedziano nieraz: jest często wielką niesprawiedliwością.

Młoda osoba, która mieszkała na pierwszem piętrze, zeszła w tej chwili do nas; istne wcielenie wesołości i pustoty. Ojciec spytał czy ma nowiny o mężu: ów mąż, był to ladaco, który dał swojej żonie przykład złych obyczajów (o ile mi się zdaje, poszła potrosze za tym przykładem) i który, aby uniknąć pościgu wierzycieli, puścił się na Martynikę. Pani d’Isigny — było to nazwisko naszej lokatorki — odparła: „Mąż? Bogu chwała, nie słyszałam już o nim; może utonął.
przeor. Utonął! winszuję pani.
pani d’isigny. — Cóż panu na tem zależy, księże przeorze?
przeor. — Mnie nic, ale pani?
pani d’isigny. — A co mnie?
przeor. Hm, powiadają...
pani d’isigny. — Cóż powiadają?
przeor. — Skoro pani chce wiedzieć, powiadają że on przejął jakieś pani listy.