dwórza tak ostrożnie, że nikt w domu tego nie zauważył.
Z wesołą myślą i pełen najlepszych nadziei, przekroczył granicę swego folwarczku. Wtem zaraz na granicy napadł nań wielki niepokój. Przypomniało mu się, że gdyby jakiego rycerza spotkał, to nie mógłby z nim walczyć, bo tylko rycerz ma prawo potykać się z rycerzem, a jemu dotąd nikt nie udzielił rycerskiego tytułu, czyli nikt nie pasował go na rycerza. Już zachwiał się w swoich postanowieniach i gotów był zawrócić Rosynanta do domu; ale znowu przyszły mu na myśl opisy, wyczytane w książkach.
— Czemużby pierwszy lepszy, którego spotkam, nie miał mnie pasować na rycerza? Tarczę mam jeszcze białą, to jest bez żadnego znaku; ale po pierwszym bohaterskim czynie przyozdobię ją napisem odpowiednim.
Pokrzepiony temi uwagami, jechał dalej, popuściwszy Rosynantowi cugli, żeby drogę wybierał, rozumiejąc, że koń najpewniej doniesie go sam do upragnionego celu, na wielkie przygody.
Był piękny dzień letni. Słońce paliło tak mocno, że Don Kiszotowi ledwo się mózg nie roztopił pod hełmem. Głód i pragnienie dręczyły jeźdźca i konia. Wszystko to jednak nie wstrzymywało ich w drodze.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/019
Ta strona została uwierzytelniona.