Dopiero ku wieczorowi Rosynant stanął przed wrotami jakiejś oberży. Przed oberżą dwie dziewczyny rozmawiały i śmiały się wesoło.
Don Kiszot, mając głowę nabitą powieściaściami, uroił sobie, że chałupa, w której się zajazd mieścił, jest warownym zamkiem i był pewien, że lada chwila na murach zamku stanie karzełek, zadmie w trąbę i obwieści przyjazd nieznanego rycerza. Podjechał więc bliżej i zatrzymał Rosynanta przed mniemanym zamkiem. Gdy przecież trąbienia słychać jakoś nie było, Don Kiszot rad nie rad musiał się zwrócić do dziewcząt. Wziął je za dostojne panienki, używające wieczornej przechadzki.
Wtem zabrzmiał róg pastucha nierogacizny, przywołującego głośnym dźwiękiem swoją rozpierzchłą trzodę. Zadowolony Don Kiszot podjechał ku zajazdowi, uważając głos rogu za znak zaprosin. Dziewczyny, przestraszone widokiem człowieka dziwacznie ubranego, z włócznią i tarczą w ręku, wpadły do drzwi domu zajezdnego. Chcąc je ośmielić, Don Kiszot podniósł przyłbicę, ukazał swoją twarz chudą, zakurzoną i miękkim głosem przemówił.
— Nie uciekajcie, dostojne panie, i nie trwóżcie się; przepisy rycerstwa, do którego mam zaszczyt należeć, nakazują mi zbliżać
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/020
Ta strona została uwierzytelniona.