wiedział chłop, a obracając się do parobka, dodał.
— Chodź, Andrzeju, ze mną do domu, to ci zaraz wypłacę wszystko, co ci się należy.
Ale parobczak nie dowierzał tej obietnicy; bał się, że gdy tylko gospodarz zostanie z nim sam na sam, to jeszcze gorzej się z nim obejdzie; nie ruszał się więc z miejsca. Ufniejszy był Don Kiszot. Wziął obietnicę od chłopa, że wypłata zaraz nastąpi i zadowolony odjechał, zagroziwszy swoją zemstą w razie złamania słowa.
Chłop tylko czekał, żeby się rycerz oddalił. Kiedy już znikł mu z oczów, przywiązał parobczaka znowu do drzewa i tak go wychłostał, że chłopak nie mógł ustać na nogach.
Tymczasem Don Kiszot, rad z siebie, przybył na rozstajne drogi i puścił cugle, aby Rosynant wybierał drogę, którędy iść na przygody. Koń pewny był siebie i ruszył z kopyta, kiedy nagle jeździec go wstrzymał.
Zdala podniósł się tuman kurzawy. Zbliżało się kilku jeźdźców, zamożnie wyglądających, a przy nich drugie tyle służby.
Don Kiszot wziął przed siebie tarczę, złożył się włócznią i czekał na drodze w przewidywaniu przygody. Nadjeżdżający byli to spokojni kupcy. Zdziwieni spoglądali po sobie, nie rozumiejąc, z jakiej przyczyny ktoś im drogę zagradza.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.