— Kto tak pana urządził, panie szlachcicu? — zapytał ze współczuciem.
Ale Don Kiszot, zamiast odpowiedzieć rozsądnie, zaczął mówić wierszami, które sobie przypomniał z rozmaitych książek rycerskich i chłop nie mógł nic wyrozumieć z tych bredni. Jedno było jasnem, oto, że leżący potrzebował śpiesznej pomocy. Uczynny kmieć zdjął z niego zbroję, zrobił z niej pakunek, nie zapomniawszy podnieść wszystkich trzask z włóczni, postawił konia na nogi i pakunek zarzucił mu na plecy. Potem wsadził Don Kiszota na swego osła i prowadząc oburącz zwierzęta, ruszył ku swojej wiosce.
Jeszcze po drodze chciał się czegoś dopytać. Cóż, kiedy Don Kiszot ciągle prawił nie do rzeczy, aż się chłopu w głowie kotłować zaczęło.
Widząc, że rycerz ma pomieszanie klepki, dobry człowiek rzekł nareszcie:
— Nie jestem ci ja żadnym hrabią ani księciem, jak wielmożny pan we mnie wmawia, tylko gospodarzem z tej samej wsi. Ale że religja każe bliźniemu pomagać w nieszczęściu i że panisko znam oddawna, jako poczciwego człowieka, więc też nie mogłem go minąć i leżącego zostawić bez ratunku.
Zanim wjechali do wioski, chłop stanął i poczekał do zmroku, bo sobie miarkował, że to «nijako będzie pokazać ludziom sta-
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/035
Ta strona została uwierzytelniona.