i ujrzano nieszczęsnego rycerza; z radością wszyscy zaczęli go witać, ale Don Kiszot powiedział.
— Dajcie mi pokój; wracam poraniony; zanieście mnie do łóżka. Ale to nie moja wina, tylko mojego konia. Upadek w walce z wielkoludami bardzo mnie osłabił.
— Już i wielkoludy się zjawiły? Jutro spalimy ich wszystkich — mruknął proboszcz, mając na myśli książki.
Ułożono Don Kiszota na łóżku. Szczęściem, oprócz siniaków nie miał najmniejszego zadraśnięcia; nigdzie ani śladu krwi. Wnet też zasnął głęboko. Kiedy nazajutrz rano przyszli proboszcz i cyrulik, Don Kiszot jeszcze się ze snu nie ocknął.
Korzystając ze sposobnej chwili, zabrano się do książek. Znaleziono ich więcej niż sto w komórce, wielkich i małych; niektóre były bardzo pięknie oprawne.
Gospodyni ułożyła na podwórzu przed oknem wielki stos drzewa suchego, zapaliła go i książki kolejno wylatywały przez okno na ogień.
Opróżnioną komórkę pokropiła gospodyni wodą święconą, żeby złe duchy odpędzić, potem sprowadziła murarza i kazała zamurować komórkę. Spodziewano się, że skutkiem tego rycerz powróci teraz do zdrowia.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/037
Ta strona została uwierzytelniona.