Don Kiszot obudził się i zaczął hałasować w swoim pokoju, wyobrażając sobie, że walczy jeszcze z potworami i olbrzymami. Sprowadzono znów proboszcza, któremu powiodło się uspokoić go ile tyle i namówić do cierpliwego leżenia w łóżku. Tak spędził Don Kiszot kilka dni, podczas których wypoczął, odzyskał siły i żadnem słówkiem nie wskazywał, że chce nowych przygód szukać.
Kiedy się podniósł nareszcie, pierwsze kroki zwrócił do komórki z książkami.
Patrzy, a tu komórka znikła i znaku nawet niema, gdzie były drzwi.
— Gdzie się podziała komórka? Gdzie są książki? — pyta rozdrażniony.
— Zły czarownik zabrał to wszystko — tłómaczyła mu siostrzenica. — Przyleciał na wielkim smoku i wpadł prosto do komórki. Narobił tam wielkiego łoskotu, a kiedyśmy przybiegły strwożone, już wszystko znikło.
— To mój nieprzyjaciel śmiertelny, ten czarownik. Nienawidzi mnie, bo wie, że ja go pokonam. Czekaj, nie ujdziesz mojej dłoni! — krzyknął gniewnie, zaciskając pięści. Zaniechał jednakże dalszego szukania, widząc, że to do niczego nie doprowadzi.
Mimo to nie zmienił swoich zamysłów. Często usiłował przekonać proboszcza, że niema na świecie powołania tak ważnego
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/038
Ta strona została uwierzytelniona.