Dziwnem się wydawało Don Kiszotowi, że giermek jego jechał na ośle. W żadnej powieści rycerskiej nie czytał o takim wierzchowcu. Potrochu jednak zgodził się na osiełka, obiecując sobie, że gdy zwycięży jakiego niegrzecznego rycerza, to mu zabierze konia i odda giermkowi.
WALKA Z WIATRAKAMI.
Czas jakiś jechali w milczeniu. Ale że Sanczę Pansę język świerzbiał, więc gdy już kawał drogi od swojej wsi odjechali, odezwał się:
— Wielmożny błędny rycerzu, a niech też pan pamięta o tej wyspie, którą mi pan obiecał.
— Błędni rycerze zawsze nagradzali swoich wiernych giermków — odpowiedział Don Kiszot — i ja też, skoro tylko zdobędę jaką wyspę albo i królestwo, to ci je oddam za twoją wierną służbę.
— Królestwo?... To moja żona, Jagusia, byłaby królową, moi synowie — królewicze, a moje córki — królewny?
— Oczywiście — rzecze Don Kiszot — czy wątpisz o tem?