nanta ostrogą i tak chwacko puścił się na jednego z nauczycieli, że byłby go nawskróś przebił, gdyby tamten zawczasu nie był się ze swego muła zsunął na ziemię.
Żeby uniknąć napaści, drugi nauczyciel pogalopował w pole.
Ludzie, otaczający karetę, zatrzymali się i poglądali ze zdumieniem na tę napaść, nie mieszając się do niczego.
Wtedy Don Kiszot, zadowolony ze zwycięstwa, podjechał do karety, a widząc w niej siedzącą jakąś panią, przemówił do niej w te słowa.
— Uspokój się, szlachetna damo, powaliłem twoich porywców. Jestem Don Kiszot z Manczy, błędny rycerz. Zgodnie z mojem powołaniem przywracam pani swobodę. Każ pani zawrócić karetę i...
— Na bok! — zawołał jeden z jeźdźców. — Jeśli będziecie zastępowali drogę, to ja was nauczę!
Don Kiszot obejrzał mówiącego od stóp do głów i odpowiedział pogardliwie.
— Co? ja nie jestem szlachcicem? Wydobądźno szabli, zuchu, a dowiesz się, z jakiegom ja gniazda!
Nie dał sobie tego dwa razy powtarzać nasz rycerz i obaj, zacietrzewieni, pomimo próśb siedzącej w karecie pani, zwarli się zaciekle.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/045
Ta strona została uwierzytelniona.