— Czy i te koniopasy, to także rycerze?
— Gdyby to byli rycerze, byłbym ich zwyciężył. Ale właśnie że to podły gmin. Drugim razem, jak z motłochem takim będzie do czynienia, to ty sam powinieneś się uporać!
— Bardzo dziękuję wielmożnemu panu. Ja tam nie zadziorny. Ale Rosynant uważał, że ich konie godne są dobrego towarzystwa. Biedaczysko, nie doniesie on teraz wielmożnego pana. Chyba, że pan zgodzi się pojechać na moim Burym, który sam tylko z całej naszej czwórki nic nie oberwał.
— Ha, cóż robić! kiedy mam ciebie za giermka, to mogę mieć twego osła za wierzchowca.
Z wielką biedą podniósł Sanczo najpierw Rosynanta, później swego pana, ten jednak nie mógł już o własnej sile dosiąść osła; Sanczo musiał go więc wsadzić na Burego i przywiązać, jak sakwy. Potem Rosynanta przywiązał Buremu do ogona, a sam szedł naprzód, prowadząc osiełka. Tak zawlekli się do jakiejś gospody, którą Don Kiszot, pomimo zapewnień swego giermka, że to zwykły zajazd, uparł się uważać za wspaniały pałac.