Ale odważny Don Kiszot przeczuwał jakąś wielką przygodę. Sądził on, że wiozą zranionego albo zabitego rycerza, za którym należy się ująć.
Osadził więc konia na drodze, najeżył włócznię i zapytał, kto jest ten wieziony rycerz i jaką krzywdę ucierpiał, bo trzeba, żeby winni byli ukarani.
Gdy żadnej odpowiedzi nie było, Don Kiszot rzucił się na jednego z jeźdźców, zwalił go z konia; widząc to, inni pouciekali, zrzucając po drodze powłóczystą odzież, aby im nie przeszkadzała w biegu.
Wtedy Don Kiszot oparł ostrzem włócznię o pierś leżącego i domagał się objaśnień.
— Jestem kościelny — odrzekł zapytany — nie krzywdź, panie, sługi kościoła. Odprowadzamy tego nieboszczyka, szlachcica, na cmentarz.
— Kto go zabił? — zapytał Don Kiszot.
— Bóg sam. Nieboszczyk umarł z silnej gorączki.
W takim razie jestem uwolniony od karania za śmierć jego. Masz o tem wiedzieć, szanowny panie, że jestem sławnym na świat cały rycerzem, Don Kiszotem z Manczy, którego powołaniem jest pomagać uciśnionym i karać przestępstwa.
— Mnie, panie rycerzu, sam ucisnąłeś bez mojej winy.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/060
Ta strona została uwierzytelniona.