wy panie — odrzekł spokojnie djabeł jedziemy dać przedstawienie w poblizkiej wiosce i poprzebieraliśmy się, żeby zachęcić publiczność do przyjścia na przedstawienie.
W pewnej odległości za wozem szedł należący do tych samych aktorów błazen w pstrokatej odzieży. Trzymał on laskę z uwiązanemi na końcu trzema rozdętemi pęcherzami, w których były ziarnka grochu. Spostrzegłszy rycerza, zaczął potrząsać owemi grzechoczącemi pęcherzami, wyprawiając zarazem takie skoki, że wszystkie dzwonki, przyczepione do jego błazeńskiej czapki, brzęczały.
Rosynant, spłoszony hałasem i widokiem cudacznych postaci, zaczął ponosić. Widząc, w jakich opałach pan jego się znajduje, Sanczo Pansa zeskoczył z osła i pobiegł na pomoc. Ale zanim przybiegł, już Rosynantowi nogi się splątały, padł i jeźdźca swego zrzucił na ziemię.
W tejże chwili błazen wskoczył na Sanczowego osła, uderzył go pęcherzami koło uszów, nastraszył i zmusił do cwałowania.
Sanczo był w przykrem położeniu. W którą stronę ma się zwrócić? Pierwszy obowiązek wołał go do pana, leżącego bezwładnie; ale serce mu krwawił widok Burego, dręczonego niemiłosiernie i oddalającego się z pośpiechem.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/090
Ta strona została uwierzytelniona.