— Przyznaj, rycerzu — zagrzmiał Don Kiszot — że Dulcynea z Tobozo jest największą pięknością na świecie i o wiele przewyższa wdziękami twoją uwielbianą.
— Przyznaję, co tylko chcecie, moja nie warta jest rozwiązać rzemyka u trzewików Dulcynei, ale teraz mi pomóżcie.
Don Kiszot, zadowolony, schował wydobyty już miecz do pochwy, pomógł leżącemu wstać i dosiąść konia, poczem rozjechali się, każdy w swoją stronę. Giermkowie oczywiście towarzyszyli swym panom. Teraz Karasko miał nos tak zwieszony, jak przedtem wydłużył się przyprawny nos Cecjala. Myślał, że dzięki swej sile zwycięży łatwo rycerza o smutnej postaci, a tu lichy koń naraził go na sromotną klęskę.
— Co się odwlecze, to nie uciecze — powiedział nareszcie do Cecjala, który żartował z jego smutnej wyprawy. — Póty pies nie nauczy się pływać, póki mu się w uszy wody nie naleje. Na drugi raz wezmę się lepiej do kochanego Don Kiszota. Zobaczymy, czyje będzie na wierzchu.