— Przed siłą trzeba ustąpić — rzekł dozorca. — Biorę wszystkich tu obecnych za świadków, że nie dobrowolnie ryzykuję własność królewską. Usuńcie się wszyscy opodal; ja wprzód odprzęgnę i odprowadzę swoje muły, żeby ich lwy nie rozszarpały, gdy klatkę otworzę.
Sanczo Pansa błagał raz jeszcze ze łzami w oczach swego pana o zaniechanie takiej okropnej walki. Don Kiszot jednak uparł się. Dał mu tylko ostatnie zlecenie do Dulcynei z Tobozo na wypadek, gdyby potyczka wzięła dla rycerza niepomyślny obrót, i kazał mu się usunąć.
Nareszcie dozorca uczynił zadość natarczywym żądaniom Don Kiszota i otworzył klatkę.
Don Kiszot zeskoczył z Rosynanta, bo nie był pewny, czy wierzchowcowi starczy odwagi na taką wyprawę, osłonił pierś tarczą i dobywszy miecza, stanął przed otwartą klatką.
Lew był istotnie ogromny. Stanął w klatce, wyciągnął się, żeby rozprostować kości, otworzył szeroko straszliwą paszczękę i ziewnął. Potem wysunął język czerwony jak krew, polizał swoje przednie łapy, znowu podniósł kudłaty łeb, grzywą potrząsnął i zatoczył dokoła płomienistemi oczyma.
Don Kiszot przyglądał się bacznie i bez trwogi.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.