połowę linki, znowu poczuli ciężar. Ucieszyło ich to bardzo.
— Jeżeli rycerz zakończył życie w jaskini, to przynajmniej zwłoki jego wydobędziemy — rzekł student.
Jakoż nareszcie ukazał się Don Kiszot, bezwładny i znaku życia nie dający. Kiedy go ułożyli na trawie, z radością dostrzegli, że dyszy. Dłuższy czas musieli się mozolić, zanim go do przytomności przyprowadzili.
Don Kiszot błędnemi oczyma spojrzał dokoła siebie, wzdrygnął się na widok jasnego nieba nad głową i przemówił.
— Czemuście mię wydobyli z miejsca tak czarownie pięknego i ze stanu takiej błogości, że podobnego żaden człowiek śmiertelny nie zaznał?
— Czybyśmy czego nie przekąsili, rycerzu? — odezwał się Sanczo — bo przyznam się, że jestem głodny okropnie.
Don Kiszot zgodził się na to i wszyscy trzej dobrze sobie podjedli. Następnie rycerz opowiedział, co widział w pieczarze.
— Kiedyście mnie spuszczali, ciemność mnie ogarnęła. Kiedy niekiedy tylko spotykałem blask, dochodzący z góry przez jakieś rozpadliny i szczerby. Pod mojemi nogami była przepaść niezgłębiona. Ale w ścianie zauważyłem otwór, do którego wszedłem, żeby sobie odpocząć i ciekawość zaspokoić.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.