Przez ten otwór dostałem się do jaskini obszernej. Wołałem stamtąd na was, żebyście się zatrzymali, ale głos mój zapewne do was nie doszedł, bo lina ciągle się spuszczała. Zebrałem ją w duży pęk i usiadłszy, położyłem na tym pęku głowę. Zaledwo się zdrzemnąłem, kiedy zbliżył się do mnie starzec z brodą białą jak mleko, który, nie wiem jakim sposobem, przeniósł mnie odrazu do pałacu kryształowego. W tym pałacu były sale z alabastrowemi ścianami. Dokoła roztaczał się prześliczny ogród. Wszędzie jaśniało dziwne światło, którego blask stawał się coraz jaśniejszym. Nagle przy smętnych dźwiękach muzyki zjawił się w ogrodzie rój kobiet, idących jakby na procesji. Starzec powiedział mi, że nazywa się Montezynos, że i ta pieczara od niego przybrała nazwisko, że on, jak również te księżniczki i królewny, które po ogrodzie chodzą, i mnóstwo rycerzy, którzy później wystąpią, są zaczarowani i oczekują przybycia znakomitego rycerza, mającego ich oswobodzić. Zaledwo ta procesja przeciągnęła, kiedy, oglądając się za nią, ujrzałem na murawie trzy panny pląsające. Wszystkie były urodziwe, ale jedna z nich przecudnej piękności. Poznałem w niej Dulcyneę z Tobozo, również zaczarowaną.
— A jakżeście ją poznali, rycerzu? — zapy-
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.