w więzieniu, bo ja tu jestem, Don Kiszot z Manczy, błędny Lwi rycerz!
Wydobył miecz i machał nim w powietrzu, kiedy młynarze tykami wstrzymywali łódkę. Nareszcie tak się rozruszał, że łódź wywrócił, i obaj z Sanczem wpadli do wody. Chociaż Don Kiszot pływał dobrze, ale zbroja ciężyła mu i krępowała jego ruchy; byliby potonęli, gdyby ich nie wyratowali młynarze. Wydobyto ich przemoczonych zupełnie. Łódkę zaś rozbiły koła młyńskie.
Nadbiegli tymczasem rybacy, właściciele zniszczonego czółna, i hałaśliwie domagali się wynagrodzenia za szkodę.
Don Kiszot zgadzał się na zapłacenie, byleby więźniom przywrócono wolność. Ale młynarze wyśmieli go.
— Wybaczcie mi, nieszczęśliwi — wołał do urojonych więźniów — że nic dla was uczynić nie mogę. Przemocne duchy w niwecz obróciły moje usiłowania.
Sanczo Pansa tymczasem z wielkim żalem zapłacił rybakom za łódkę. Rozgoryczony, chciał już opuścić swego pana i wrócić do swojej Jagusi, ale wypadki ułożyły się inaczej.
Kiedy nazajutrz bohater nasz i jego giermek wyjeżdżali z lasu na zieloną łączkę, ujrzeli towarzystwo myśliwców na koniach. Była między niemi piękna pani na białym wierzchowcu.
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/110
Ta strona została uwierzytelniona.