Wyprowadzono tych ludzi, natomiast weszli dwaj inni, obaj w podeszłym już wieku. Szło im o dziesięć złotych monet, które jeden drugiemu pożyczył i domagał się zwrotu. Tamten przyznawał, że taką pożyczkę zaciągnął, ale utrzymywał, że ją spłacił i gotów był swoje słowo przysięgą stwierdzić.
— Czy zgadzasz się na to? — zapytał Sanczo skarżącego.
Ten odpowiedział.
— Znam tego człowieka oddawna i wiem, że nie przysiągłby fałszywie, a zatem się zgadzam.
Oskarżony trzymał gruby kij w ręku; oddał go skarżącemu na czas wykonywania przysięgi, poczem rękę podniósł i przysiągł, że miał wprawdzie pieniądze tamtego, ale mu je zwrócił.
Po wyrzeczeniu słów przysięgi oskarżony odebrał swą laskę i śpiesznie zwrócił się ku wyjściu. Lecz Sanczo, wychodząc nagle z zamyślenia, kazał obydwóch przywołać raz jeszcze.
— Podaj mi swój kij! — zawołał do oskarżonego.
I odebrawszy laskę, oddał ją skarżącemu.
— Teraz naprawdę jesteś spłacony — dodał.
— Jakto? — zapytał skarżący — alboż ta laska warta jest dziesięć sztuk złota?
Strona:PL Don Kiszot z la Manczy (Kamiński).djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.