był to Rosynant, na którym Don Kiszot odbywał poranną przejażdżkę. Kiedy i osieł Sanczy zaryczał, poznał rycerz swojego giermka, wrócił do pałacu książęcego, sprowadził ludzi z drabiną i ze sznurami. Z mozołem wydobyto Sanczę i osła.
Przybywszy do pałacu, giermek padł księciu do nóg i prosił, żeby go zwolniono z gubernatorstwa. Mówił, że ledwo nie oszalał od kłopotów rządzenia, a byłby pewno z głodu umarł. Opowiadał, jak mu się nie wiodło, bo kiedy nareszcie opuścił wyspę, to wpadł w dół i byłby tam razem ze swym osłem życie skończył, gdyby go rycerz nie ocalił.
Książę uściskał zbiedzonego Sanczę i kazał mu dać wszystkie wygody. Obiecał nawet, że mu da inny, lepszy urząd, ale Sanczo wprost odmówił, choć w bardzo grzecznych słowach.
W końcu Don Kiszotowi naprzykrzyło się bezczynne i zbytkowne życie na książęcym dworze. Gdy Sanczo siły odzyskał, rycerz podziękował uprzejmie za gościnne przyjęcie i pożegnał dwór książęcy. Giermkowi zaś na odjezdnem podarowano dwieście sztuk złotych pieniędzy.