mogłem nie zauważyć kilku dobrych i wesołych. „Wszędzie są ludzie źli, a między tymi dobrzy“ — spieszyłem cieszyć się tą myślą; — „kto wie? ci ludzie może wcale nie tak gorsi są od tych, którzy pozostali tam za ostrogiem“. Takie myśli przychodziły mi do głowy i sam trząsłem na to głową z niedowierzaniem, a tymczasem — mój Boże! — gdybym to ja wówczas wiedział, ile prawdy w nich było!
Ot naprzykład był tu jeden człowiek, którego dopiero po wielu, wielu latach poznałem do gruntu, a tymczasem on był ze mną i ciągle koło mnie przez cały czas mej katorgi. To był aresztant Suszyłow. Jak tylko wspomniałem o katorżnikach, którzy nie byli gorsi od innych ludzi, mimowoli przyszedł on mi na myśl. Suszyłow usługiwał mi. Miałem i drugiego aresztanta do posług. Akim Akimycz z samego początku, w pierwszych dniach jeszcze, polecił mi pewnego Józefa, mówiąc, że za trzydzieści kopiejek miesięcznie będzie mi codzień przyrządzał osobne jedzenie, jeżeli rządowego jeść nie mogę i mam środki na swoje. Józef był jednym z czterech kucharzy, których aresztanci obierali z pomiędzy siebie do naszych dwóch kuchni; obranym wolno było przyjąć lub nie przyjmować wyboru a przyjąwszy zrzec się go choćby nazajutrz. Kucharze nie chodzili na robotę a cała ich powinność polegała na pieczeniu chleba i gotowaniu kapusty. Zwano ich u nas
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/127
Ta strona została skorygowana.