dni na drugich. Wielu z nich przyniosło z sobą, polana z kuchni: jako tako ustawiwszy polano pod ścianą, aresztant właził na nie, obu rękami opierał się na barkach stojącego przed nim widza i nie zmieniając położenia stał tym sposobem przez dwie godziny, zupełnie zadowolony z siebie i ze swego miejsca. Inni włazili na wystającą przystawkę koło pieca i tam cały czas przestali, opierając się na stojących przed nimi widzach. Działo się to mianowicie w tylnych rzędach, pod ścianą. Z boku, na narach, tłoczyła się również gęsta gromada, nad muzykantami. Tu były dobre miejsca. Pięciu ludzi wdrapało się aż na piec i leżąc na nim, w dół patrzyli. Tożto używali szczęścia! Przy oknach po drugiej stronie izby cisnęły się także tłumy tych, co się spóźnili lub nie znaleźli dobrego miejsca. Wszyscy zachowywali się cicho i przyzwoicie. Każdy chciał się z jak najlepszej strony pokazać przed panami i gośćmi. Na wszystkich twarzach źwierciedliło się naiwne oczekiwanie. Wszystkie twarze były czerwone i potem zlane od gorąca i zaduchu. Co za dziwny odblask dziecinnej radości, miłego, czystego zadowolenia jaśniał na tych pokiereszowanych, popiętnowanych czołach i twarzach, w tych spojrzeniach, dotychczas ponurych i mrocznych, w tych oczach, które nieraz migotały straszliwym ogniem! Wszyscy byli bez czapek i z prawej strony wszystkie głowy wydawały mi się, jakby całkiem ogolone.
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/222
Ta strona została skorygowana.