mał ranę, zwano u nas Gawryłką; był to jeden z niepoprawnych włóczęgów. Łomowych było dwóch u nas, obaj chłopi niegdyś bogaci, żyli w ostrogu dostatnio: mieli samowar, pijali herbatę. Nasz major wiedział o tem i nienawidził ich obu do najwyższego stopnia. Widać było, że szuka przyczepki; Łomowowie tłómaczyli to majorską chęcią dostania od nich wziątki, ale mu nic nie dawali.
Niewątpliwie, gdyby Łomow choć trochę głębiej pchnął szydłem, zabiłby był Gawryłke. Ale skończyło się wszystko na draśnięciu. Doniesiono majorowi. Pamiętam, jak przypędził zadyszany i widocznie rad z tego, co zaszło. Względem Gawryłki okazywał zadziwiającą łaskawość, obchodził się z nim, jak z rodzonym synem.
— Cóż, drużok, czy możesz tak dojść do szpitala czy nie? Nie, już lepiej mu zaprządz konia. Zaprządz natychmiast konia! — zawołał skwapliwie do podoficera.
— Ale ja, wasze wysokobłagorodje, nic nie czuję. Z lekka mię tylko ukłół, wasze wysokobłagorodje.
— Ty nie wiesz, ty nie wiesz, mój miły; zobaczysz potem.... Miejsce niebezpieczne; wszystko od miejsca zależy; pod samo serce ugodził rozbójnik! A ciebie, ciebie, — zaryczał zwracając się do Łomowa, — no, teraz ja ci się dam we znaki!... Do kordegardy!
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/262
Ta strona została skorygowana.