Tego pierwszego lata błąkałem się po ostrogu prawie samotny. Powiedziałem już, że byłem wówczas w takiem usposobieniu ducha, iż nie mogłem nawet ocenić i odróżnić tych z pomiędzy katorżników, którzy mogli byli mię polubić kiedyś, choć nigdy nie stanęliby na równej stopie ze mną. Miałem i ja towarzyszy ze szlachty, ale i to towarzystwo nie zdejmowało z duszy mojej całego brzemienia. I oto naprzykład jeden z tych wypadków, które odrazu dały mi poczuć całe moje odosobnienie, całą wyjątkowość mojego położenia w ostrogu. Pewnego razu tegoż lata, kiedy już sierpień się zbliżał, w powszedni dzień, jasny i gorący, o pierwszej godzinie popołudniu, kiedy zwyczajnie wszyscy spoczywali przed poobiednią robotą, cała katorga naraz podniosła się, jak jeden człowiek i zaczęła szykować się na dziedzińcu więziennym.