— A wam po co występować z pretensją? — spytał, jak gdyby siląc się mnie zrozumieć; — przecież wy macie swoją żywność.
— Ach mój Boże. Przecież i między wami są tacy, co jedzą swoje, a jednak wyszli. Więc i nam należało.... jako towarzyszom.
— Czyż wy nam towarzysz? — zapytał Pietrow zdziwiony.
Spojrzałem co prędzej na niego: stanowczo nie rozumiał mnie, nie pojmował, czego się dobijano. Ale ja za to pojąłem go w tej chwili doskonale. Teraz po raz pierwszy rozjaśniła mi się ostatecznie myśl, która już oddawna niejasno przemykała mi po głowie i prześladowała mię i nagle pojąłem to, czego dotychczas niepewnie domyślałem się. Zrozumiałem, że mnie nigdy nie uznają za towarzysza, choćbym był aresztantem, na wieki skazanym na katorgę, choćbym należał do osobnego oddziału. Szczególnie utkwiła mi w pamięci postać Piętrowa w chwili, kiedy mię pytał: „cóż wy nam za towarzysz?“ W tem pytaniu słychać było doskonałą naiwność, najszczersze zadziwienie. Myślałem, czy nie ma w tych słowach jakiej ironii, złości, szyderstwa? Nic tam tego nie było ani trochę: poprostu nie towarzysz, i koniec. Ty idź swoją*drogą, a my swoją; ty masz swoje sprawy, a my swoje.
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/299
Ta strona została skorygowana.