Trzeci rok już żył w katordze, gdy ja do niej wstępowałem. Z początku zajmowało go bardzo wiele rzeczy, które przez te dwa lata stały się na świecie, a o których on nie miał wyobrażenia, siedząc w ostrogu; rozpytywał mnie, słuchał, oburzał się. Ale pod koniec, z latami wszystkie w nim uczucia zaczęły koncentrować się wewnątrz, w sercu. Żar pokrywał się popiołem, a nienawiść wciąż rosła. Je hais ces brigands, powtarzał mi często, z nienawiścią patrząc na katorżników, których ja już zdołałem lepiej poznać i żadne dowody, które przytaczałem na ich korzyść, nie działały na niego. Nie rozumiał, co mówię; czasami zresztą jakby w roztargnieniu zgadzał się, ale nazajutrz powtarzał znowu: Je hais ces brigands. Nawiasem dodam, żeśmy często z sobą rozmawiali, po francusku i za to nas pewien dozorca przy robotach, żołnierz inżynieryjny Dranisznikow, przezwał felczerami. M-ki ożywiał się tylko mówiąc o swojej matce. „Stara jest, mówił do mnie, chora, kocha mnie nadewszystko na świecie, a ja tu nie wiem nawet, czy żyje? Dość już było dla niej tego, że wiedziała, jak mnie pędzono „przez strój....“ M-ki nie był szlachcicem i przed zesłaniem ukarano go cieleśnie. Wspominając o tem, zaciskał zęby i starał się w bok patrzeć.
W ostatnich czasach coraz częściej przechadzał się samotnie. Pewnego razu około południa wezwano go do komendanta. Komendant wyszedł do niego z wesołym uśmiechem.
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/320
Ta strona została skorygowana.