jak baba, i ileż razy bywało, zaklinał się i zarzekał się nie nosić kontrabandy. Mężnie pokonywał pokusy nieraz przez cały miesiąc, ale w końcu nie mógł się oprzeć.... Dzięki takim to osobistościom nigdy nie brakło w ostrogu wódki.
Nakoniec było jeszcze jedno źródło dochodu, które nie wzbogacało wprawdzie aresztantów, ale było stałe i dobroczynne. Mówię o jałmużnie. Wyższa warstwa naszego społeczeństwa nie ma wyobrażenia o tem, jak się opiekują „nieszczęśliwymi“ kupcy, mieszczanie i cały nasz lud prosty. Jałmużna jest prawie nieustanną i prawie zawsze w postaci chleba, tak zwanych sajek[1] i kołaczy, daleko rzadziej pieniężna. Bez tej jałmużny w wielu miejscach byłoby bardzo ciężko aresztantom, szczególnie tym, co jeszcze byli pod sądem i których daleko ściślej trzymają niż skazanych. Jałmużna z religijną skrupulatnością dzieli się między aresztantów na równe części. Jeśli naprzykład liczba kołaczy nie odpowiada liczbie aresztantów, to kołacze krają się na równe części, czasem nawet na sześć części i każdy więzień musi otrzymać swoją cząstkę.
Pamiętam, jak pierwszy raz otrzymałem jałmużnę pieniężną. Było to wkrótce po mojem przybyciu do ostroga. Powracałem z ran-
- ↑ Sajki, bułki pszenne z gęsto zamieszonego ciasta. (Przyp. tłom.)