do krajania chleba i mięsa, jedyny na całą kuchnię.
Po wszystkich kątach i za stołami rozsiedli się aresztanci w czapkach, półkożuszkach i podpasani. gotowi wyjść natychmiast na roboty. Przed niektórymi stały drewniane kubki z kwasem. Do kwasu drobiono chleba i popijano z kubków. Gwar i hałas był nieznośny; ale niektórzy przyzwoicie i z cicha rozmawiali po kątach.
— Staruszkowi Antonyczowi chleb i sól, jak się masz! — powiedział młody aresztant, sadowiąc się obok zachmurzonego bezzębnego aresztanta.
— No, jak się masz, jeżeli nie żartujesz — odpowiedział powitany, nie podnosząc oczu i usiłując zżuć chleb swojemi bezzębnemi wargami.
— A ja, Antonycz, byłem pewny, żeś ty już umarł; doprawdy.
— Nie, ty naprzód umrzyj, a ja po tobie....
Usiadłem koło nich. Z prawej strony obok mnie rozmawiali dwaj poważni aresztanci, starając się widocznie jeden wobec drugiego zachować jak najwięcej powagi.
— U mnie, nie bój się, nie ukradną — mówił jeden z nich: — ja, bracie, sam boję się, żeby czego nie ukraść.
— No i mnie też gołą ręką nie bierz: oparzę!
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/50
Ta strona została skorygowana.