nani z innymi aresztantami, — aresztanci nie uznają ich nigdy za swoich towarzyszy. Dzieje się to nie w skutek jakiegoś wyraźnego, świadomego uprzedzenia, ale zupełnie nieświadomie, zupełnie szczerze. Oni sami uznawali nas za szlachtę, pomimo, że lubili drażnić nas naszą degradacyą.
— Nie, teraz już darmo, teraz inaczej. Bywało Piotr przez Moskwę „priot“ (pędzi), a teraz Piotr „wieriowki wjot“ (sznury kręci) i t. p. spotykały nas dogadywania.
Z przyjemnościę patrzali na nasze cierpienia, które staraliśmy się przed nimi ukrywać. Szczególnie dostawało się nam z początku przy robocie, za to żeśmy nie mieli tyle siły, co oni, i żeśmy nie mogli im dorównać w robocie. Nie ma nic trudniejszego, jak pozyskać ufność ludu, i to takiego jeszcze ludu i zjednać sobie jego miłość.
W katordze było dziesięciu ludzi ze szlachty. A naprzód pięciu Polaków. O nich powiem kiedyś osobno[1]. Katorżnicy strasznie nie lubili Polaków, więcej nawet, niżeli skazańców z rossyjskiej szlachty. Polacy (mówię tylko o politycznych przestępcach) byli względem nich jakoś dziwnie subtelnie, obrażająco grzeczni, zupełnie dla nich zamknięci i ani trochę nie mogli ukryć swojego ku nim
- ↑ Przy końcu Wspomnień jest cały rozdział poświęcony prawie wyłącznie Polakom. (Przypisek tłómacza).