nie, które rzeczywistość wywiera, jest zawsze silniejszem od wrażenia, wywołanego prostem opowiadaniem. Straszny to był człowiek, a straszny dlatego, że był naczelnikiem z władzą prawie nieograniczoną nad dwustu duszami ludzkiemi. Sam w sobie był to tylko nieporządny i zły człowiek, i nic więcej. Na aresztantów spoglądał jak na swoich przyrodzonych wrogów i to był pierwszy i główny błąd jego. Miał rzeczywiście pewne zdolności, ale wszystko, nawet to, co było w nim dobrego, przedstawiało się w jakiejś spaczonej postaci. Niezdolny panować nad sobą, gniewny, wpadał do ostroga, czasem nawet w nocy, i jeśli spostrzegł, że aresztant śpi na lewym boku lub na wznak, karał go nazajutrz: „pamiętaj, żebyś spał na prawym boku, jakem rozkazał“. W ostrogu nienawidzono go i bano się jak dżumy. Twarz miał purpurową, gniewną. Wszystkim wiadomo było, że był całkowicie zależny od swego „dieńszczyka“, Fied’ki. Najwięcej ze wszystkiego kochał swego pudla Trezorkę i omal nie oszalał ze smutku, gdy Trezorka zachorował. Mówią, że bęczał nad nim, jak nad rodzonym synem; odpędził jednego weterynarza i swoim zwyczajem omal, że się z nim nie pobił, a usłyszawszy od Fied’ki, że w ostrogu jest aresztant weterynarz-samouk, który leczy bardzo szczęśliwie, natychmiast przywołał go do siebie.
— Pomóż mi! Ozłocę biebie, wylecz Trezorkę! — zawołał do aresztanta.
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/60
Ta strona została skorygowana.