— Nas wezwali, a to byśmy nieodmiennie byli na swojem miejscu.... A do mnie onegdaj wszystkie wasze przychodziły.
— A któż taki?
— Maryaszka przychodziła, Chawroszka przychodziła, Czekunda przychodziła, Dwugroszowa przychodziła....
Cóż to znaczy? — spytałem Akima Akimycza; — czyżby naprawdę?...
— Bywa to — odpowiedział wstydliwie spuściwszy oczy, był to bowiem człowiek bardzo skromny.
Niewątpliwie zdarzało się to, ale nader rzadko, i połączone było z wielkiemi trudnościami. W ogóle więcej było ochotników do wypicia, niż do takich rzeczy, pomimo całej naturalnej uciążliwości zamkniętego życia.
Do kobiet trudno się było dostawać. Potrzeba było wyszukiwać czas, miejsce, umawiać się, naznaczać schadzkę, szukać samotności, co było rzeczą trudną, nakłaniać konwojowych, co było jeszcze trudniej, tracić — stosunkowo do więziennych środków — mnóstwo pieniędzy. A przecież udawało mi się potem być niekiedy świadkiem scen miłośnych. Pamiętam, pewnego razu latem byliśmy we trzech w jakiejś szopie na brzegu Irtysza dla palenia w piecu fabrycznym; konwojowi byli ludzie dobrzy. Nakoniec zjawiły się dwie „suflery“, jak je nazywają aresztanci.
— No, co się tak zasiedziały? Pewno u Zwierkowych? — powitał ich temi słowy
Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/63
Ta strona została skorygowana.