Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

— Schowają. A co, mocno pijany?
— Ale gdzie! Zły, czepia się.
— No, to dohula się do kułaków...
— O kim to oni mówią? — spytałem Polaka, który obok mnie siedział.
— To Gazin, aresztant. On tu handluje wódką. Jak tylko nazbiera pieniędzy, natychmiast przepija. Zły jest i dziki; zresztą w trzeźwym stanie spokojny, ale gdy się upije, cały na wierzchu; na ludzi z nożem się rzuca. Wtedy go już uśmierzają.
— Jakże go uśmierzają?
— Rzuca się na niego z dziesięciu aresztantów i zaczynają bić straszliwie i biją dopóty, dopóki nie straci przytomności, to jest na wpół do śmierci. Wtedy kładą go na narach i przykrywają półkożuszkiem.
— Przecież w ten sposób zabić go mogą?
— Innego by zabili, ale nie jego. Niesłychanie jest silny, najsilniejszy w całym ostrogu, i dziwnie mocnej budowy ciała. Nazajutrz rano potem wstaje zupełnie zdrowy.
— Powiedzże mi pan, proszę, rozpytywałem się dalej Polaka, wszak oni także jedzą swoje potrawy, a ja piję herbatę. A przecież patrzą na mnie, jakby z zawiścią z powodu tej herbaty. Co to znaczy?
— To nie z powodu herbaty — odpowiedział Polak. — Oni źli są na pana, żeś szlachcic i do nich niepodobny. Wielu z nich chciałoby się przyczepić do pana, obrazie go