Hulanka zresztą rosła stopniowo. Odbywała się zwyczajnie w dni świąteczne albo w dzień imienin hulającego. Aresztant solenizant. wstając rano, stawiał świeczkę przed obrazem i modlił się, potem wystrajał się i zamawiał dla siebie obiad. Kupowało się wołowinę, rybę, robiły się sybirskie pelmeni[1] solenizant najadał się, jak wół, prawie zawsze sam, rzadko kiedy zapraszając towarzyszy do udziału w uczcie. Potem zjawiała się wódka: solenizant upijał się, jak bela, i nieodmiennie chodził po koszarach, zataczając się i potykając, i starał się pokazać wszystkim, że on pijany, że on „hula“ i w ten sposób zjednać sobie powszechne poważanie. Lud rossyjski w ogóle ma pewne współczucie dla pijanego; w ostrogu zaś dla rozhulanego budziło się pewne uszanowanie. W tem hulaniu aresztanckiem był pewnego rodzaju arystokratyzm.
Podochociwszy sobie, aresztant najmował zaraz muzykę. Był w ostrogu jakiś Polak, dezerter z wojska, bardzo nędznej postaci, który grał na skrzypcach i miał z sobą instrument — jedyną własność swoją. Rzemiosła żadnego nie znał i w ten sposób tylko zarabiał, że najmował się hulakom do grania wesołych tańców. Czynność, do której się zobowiązywał, polegała na tem, żeby nieodłącznie
- ↑ Rodzaj litewskich kołdunów. (Przyp. tłóm.)