Strona:PL Dostojewski - Wspomnienia z martwego domu.djvu/87

Ta strona została skorygowana.

Aleksandrze Piotrowiczu, nie dobrze, jeżeli człowiek czemuś złemu się oddaje. Wszyscy dokoła tacy niemiłosierni, nie ma gdzie zapłakać. Bywało, pójdę gdzie za węgieł i tam popłaczę. Otóż stoję raz na straży. Noc już, wiatr, jesień była, a ciemność taka, że choć oko wykol. I tak mi ciężko, ciężko zaczęło być Wziąłem do nogi broń, bagnet odpiąłem, położyłem obok; ściągnąłem prawy but, lufę przystawiłem do piersi, oparłem się o nią i wielkim palcem u nogi spuściłem kurek. Patrzę — nie wypaliło! Opatrzyłem karabin, przeczyściłem panewkę, podsypałem nowego prochu, otłukłem krzemień i znów do piersi lufę. I cóż? Proch buchnął, a wystrzału znów nie ma. — Cóż to jest, myślę sobie! Wziąłem but, naciągnąłem, bagnet przypiąłem, milczę i przechadzam się. Wtedy to postanowiłem coś takiego zrobić: gdziekolwiek się dostać, byle nie być rekrutem. W półgodziny potem jedzie komendant — objeżdżał straże — i prosto na mnie: — „Czy tak stoją na warcie?“ Wziąłem karabin do ręki i wsadziłem w niego bagnet po samą lufę. Cztery tysiące pałek przeszedłem i tutaj do osobnego oddziału.
Sirotkin nie kłamał, za cóż innego zresztą przysłanoby go tutaj? Zwyczajne przestępstwa bywają daleko łagodniej karane. Zresztą tylko jeden Sirotkin z pomiędzy wazystkich swoich towarzyszy był tak pięknym młodzieńcem. Co się tyczy innych, po-