Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/107

Ta strona została skorygowana.

wnioski metodą Holmes’a i usiłowałem zastosować ją dla odgadnięcia tej tragedyi. Było to, niestety! aż nazbyt łatwe. Rozmawiając nie doszliśmy do końca ścieżki, a kij alpejski oznaczał miejsce, gdzieśmy się zatrzymali. Czarna ziemia, obryzgiwana stale pianą, nie twardnieje nigdy i ptak nawet zostawiłby na niej ślady swoje. Od miejsca, w którem stałem, aż do końca ścieżki wyciśnięte były wyraźnie dwie linie znaków stóp męskich. Odcisków kroków powrotnych nie było. O kilka jardów od końca ziemia była pokopana, a krzaki głogu i paproci, rosnące nad przepaścią, zwieszały się połamane i obryzgane błotem.
Położyłem się twarzą do ziemi i spojrzałem w dół, a piana obryzgiwała mnie zewsząd. Mrok już zapadał i mogłem dojrzeć tylko tu i ówdzie lśniącą od wilgoci czarną ścianę skały a w głębi rozpadliny migocący blask fali wodnej. Krzyknąłem, lecz do uszu moich powrócił tylko ten sam nawpół ludzki okrzyk wodospadu.
Wszelako przeznaczonem było, abym, pomimo wszystko, otrzymał jeszcze ostatnie słowo pożegnania od swego przyjaciela i towarzysza. Wspomniałem, że jego kij alpejski pozostał oparty o skałę, sterczącą nad ścieżką. Oko moje dostrzegło na szczycie tego głazu jakiś przedmiot błyszczący; wyciągnąłem rękę i przekonałem się, że to papierośnica srebrna, którą Holmes nosił przy sobie. Podniosłem ją i wyleciał z pod niej na ziemię złożony kawałek papieru; rozłożywszy go, przekonałem się, że były to trzy kartki, wydarte z notatnika Holmes’a i zaadresowane do mnie; styl ich był taki zwię-