Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/133

Ta strona została skorygowana.

sensualisty, obdarzony był niewątpliwie wielkiemi zdolnościami do dobrego lub złego. Spoglądając na jego okrutne niebieskie oczy, na nos spiczasty, wystający, na groźne szerokie brwi, niepodobna było jednak niedopatrzeć się w tem wszystkiem najwyraźniejszych oznak niebezpieczeństwa, nakreślonych przez naturę. Nie zwracał uwagi na żadnego z nas, lecz miał oczy utkwione w twarzy Holmesa z wyrazem nienawiści i podziwu zarazem.
— Szatanie! — pomrukiwał. — O, ty przemądry szatanie!
— Ach, pułkowniku! — rzekł Holmes, poprawiając pognieciony kołnierzyk; — „podróże kończą się spotkaniem kochanków“, jak mówi stara komedya. Zdaje mi się, że nie miałem przyjemności widzenia pana od owej chwili, kiedyś pan łaskawie obdarzał mnie swemi atencyami, gdym leżał na skale, ponad wodospadem Reichenbach.
Pułkownik wpatrywał się nieustannie w mego przyjaciela jak człowiek w transie.
— Ach, ty przebiegły szatanie! — powtarzał tylko.
— Nie przedstawiłem pana jeszcze — rzekł Holmes. — Oto, panowie, Sebastyan Moran, niegdyś pułkownik armii indyjskiej jej królewskiej mości, najlepszy strzelec z ciężkiej broni, jakiego wydało nasze cesarstwo wschodnie. Mniemam, iż nie mylę się pułkowniku, utrzymując, że twoja zasadzka na tygrysy pozostaje dotąd bez konkurencyi?
Ponury starzec nic nie odpowiedział, wpatrując się nieustannie w mego towarzysza, a d zik