Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/25

Ta strona została skorygowana.

na sobie długi surdut, cylinder i wysoko zachodzące kamasze; w ręku trzymał bat myśliwski. Przybysz był taki wysoki, że kapelusz jego sięgał framugi drzwi, a taki barczysty, że zapełniał swoją postacią cały otwór drzwi.
Twarz szeroka, zorana tysiącami zmarszczek, ogorzała od słońca, nosiła piętno najnikczemniejszych namiętności. Spojrzenie przybyłego spoczywało kolejno na każdym z nas: — oczy wpadnięte, o białkach żółtych, nos zakrzywiony, spiczasty, sprawiały, że nieznajomy przypominał starego drapieżnego ptaka.
— Który z was jest Holmes? — zapytał ten dziwaczny jegomość.
— Ja, panie; ale radbym wiedzieć z kim mam honor mówić — rzekł mój towarzysz, nie tracąc zimnej krwi.
— Doktór Grimesby Roylott, of Stoke Moran.
— Bardzo mi przyjemnie — odparł Holmes słodkim tonem; — proszę, niech pan doktór zechce usiąść.
— Ani myślę. Moja pasierbica była tutaj. Śledziłem ją. Co ona panu opowiadała!
— Powietrze, jak na tę porę jest bardzo zimne — odpowiedział Holmes.
— Co ona panu powiedziała? — wrzasnął starzec wściekły.
— Ale, ale, słyszałem, że krokosze będą bardzo piękne w tym roku — ciągnął dalej mój przyjaciel, bynajmniej nie zbity z tropu.
— Hola! a więc pan nie chcesz mi odpowiedzieć — zawołał nasz gość, przybliżając się i wywi-