Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/90

Ta strona została skorygowana.

w gabinecie, myśląc o tem właśnie, gdy otwarły się drzwi i profesor Moriarty stanął przedemną.
„Mam nerwy dość zahartowane, Watsonie, ale muszę wyznać, że zadrżałem na widok człowieka, który pochłaniał wszystkie moje myśli, stojącego w progu mego domu. Postać jego była mi dobrze znana. Jest niesłychanie wysoki i chudy, czoło ma bardzo wypukłe, a oczy głęboko osadzone w czaszce. Zupełnie wygolony, blady, wygląda jak asceta, niemniej zawód profesorski pozostawił piętno na jego rysach. Plecy ma zaokrąglone od pochylania się nad książkami, twarz wysuniętą naprzód, a cała głowa jego kołysze się nieustannie ruchem powolnym, jak łeb gadów. Przyglądał mi się z wielką ciekawością w zapadłych oczach.
„— Czoło pańskie jest mniej rozwinięte, niż się spodziewałem — odezwał się w końcu. — Wsuwać broń nabitą do kieszeni surduta, to zwyczaj niebezpieczny.
„Skoro tylko wszedł, uprzytomniłem sobie niezwłocznie niesłychane niebezpieczeństwo osobiste, jakie mi groziło. Jedynym ratunkiem dla niego było zamknięcie mi ust. To też w mgnieniu oka wsunąłem rewolwer z szuflady do kieszeni, ale po jego uwadze wyjąłem broń i położyłem ją z odwiedzionym kurkiem na stole. Profesor Moriarty uśmiechał się i mrugał oczyma, patrząc takim wzrokiem, że rad byłem, iż mam rewolwer przed sobą.
„— Pan nie znasz mnie widocznie — rzekł.
„— Owszem — odparłem — sądzę, iż widoczne jest, że znam pana. Proszę, siadaj pan. Mogę panu