Strona:PL Doyle, tł. Neufeldówna - Z przygód Sherlocka Holmesa.pdf/96

Ta strona została skorygowana.

wieczór. Najwidoczniej mniemał, że stanie się powodem jakiego kłopotu dla mnie i ta pobudka skłoniła go do odejścia. Zamieniwszy jeszcze ze mną kilka pośpiesznych słów w sprawie ułożonej wycieczki, Holmes wstał, wyszedł ze mną do ogrodu, przeskoczył przez mur od ulicy Mortimer i niezwłocznie gwizdnął na dorożkę, w której odjechał.
Nazajutrz rano wykonałem polecenia Holmes’a co do joty. Dorożka została sprowadzona z takiemi ostrożnościami, że zapobiegły wzięciu tej, która była dla nas przygotowana i pojechałem niezwłocznie po śniadaniu do arkady Lowther, przez którą przebiegłem co tchu. Karetka czekała, a z chwilą kiedy wsiadłem, woźnica, otulony w ciemny płaszcz, zaciął konia i popędził ku stacyi Wiktoryi. Gdym tu wysiadał, woźnica zawrócił i odjechał galopem, nie spoglądając nawet w moją stronę.
Jak dotąd wszystko szło wyśmienicie. Rzeczy czekały na mnie i bez trudności odszukałem wskazany przez Holmes’a wagon, tembardziej, że był to jedyny w pociągu, oznaczony napisem „Zajęty“. Niepokoiłem się jedynie nieobecnością Holmes’a. Zegar stacyjny wskazywał jeszcze tylko siedem minut do odejścia pociągu. Napróżno szukałem śród grona wyjeżdżających i żegnających smukłej postaci swego przyjaciela. Nigdzie ani śladu. Straciłem kilka minut, dopomagając sędziwemu księdzu włoskiemu, który usiłował wytłomaczyć łamaną angielszczyzną tragarzowi, żeby wyekspedyował jego pakunki do Paryża. Poczem, rozejrzawszy się raz jeszcze dokoła, powróciłem do swego wagonu, gdzie