Strona:PL Doyle - Świat w letargu.pdf/115

Ta strona została skorygowana.

umarli od trucizny. Gdziekolwiek obróciliśmy się, wszędzie ścigał nas ten sam ironiczny uśmiech zmarłych, którzy zdawali się drwić milcząco z tych nieszczęsnych niedobitków swej rasy.
— Słuchajcie — rzekł lord John, mierząc nerwowym krokiem stołowy pokój, podczas gdy my posilaliśmy się jakąś skromną przekąską — nie wiem co wy o tem myślicie, ale co do mnie to poprostu nie mogę siedzieć tu bezczynnie.
— Może raczy pan, milordzie, poradzić nam, co mamy począć? — rzekł Challenger.
— Ruszmy się stąd. Zobaczmy co się naprawdę stało.
— To samo chciałem zaproponować.
— Ale w tej małej wiosce nie mamy co robić. Właściwie z okna możemy widzieć wszystko, co tu zaszło.
— Więc dokąd mamy się udać?
— Do Londynu!
— Wszystko to bardzo piękne — zamruczał Summerlee. — Może pan jest zdolny do 40 milowego spaceru, ale nie ręczę pod tym względem za Challengera z jego krótkiemi nogami, a co do siebie, to ręczę, że się na nic podobnego nie zdobędę.
Challenger uczuł się bardzo dotkniętym.