Strona:PL Doyle - Świat w letargu.pdf/126

Ta strona została skorygowana.

Akurat pod nami stało jedno takie, duże i eleganckie, z okna którego wychylał się zażywny staruszek, najwidoczniej właściciel, i strojną w brylanty, pulchną rękę, wyciągał jeszcze w stronę szofera, jakby ostatnim wysiłkiem nakazywał mu przedostanie się przez tłum.
Z jaki tuzin autobusów górował, niczem wysepki, nad tym strumieniem samochodów; pasażerowie stłoczeni na dachach, leżeli sobie wzajem na kolanach, niczem powywracane, dziecinne zabawki. Na środku jezdni oparty o słup latarni stał policjant, w tak naturalnej postaci, iż trudno było uprzytomnić sobie, że człowiek ten nie żył. U stóp jego leżał mały, obdarty roznosiciel gazet, a tuż obok widniały rozsypane po bruku dzienniki. Na dużym plakacie, wznoszącym się nad dachami samochodów, wyczytaliśmy te słowa, wypisane czarnym tuszem na żółtem tle: „Czy zbliża się koniec?“ „Przestrogi wielkiego uczonego“ „Czy Challenger miał rację?“ „Złowróżbne wieści“.
Challenger wskazał żonie ten plakat, który rzucał się w oczy niczem chorągiew. Spostrzegłem, iż wypiął piersi i pogłaskał brodę, czytając te napisy. Świadomość, iż Londyn umierał z jego imieniem na ustach łaskotała mile jego próżność. Uczucie to było tak widocznem, iż wywołało złośliwą uwagę ze strony Summerlee.