Strona:PL Doyle - Świat w letargu.pdf/128

Ta strona została skorygowana.

postaci, tchnąca złowróżbną ciszą, sprawiała wrażenie jakiejś mary. Posuwaliśmy się na palcach, zamieniając słowa szeptem.
Nagle błysnęła mi myśl; w jednym rogu kościoła, za starą chrzcielnicą, dojrzałem skrytkę, w której wisiały sznury od dzwonów. Czemuż za pomocą tych dzwonów nie mielibyśmy dać sygnał życia i zwabić tych, co może ocaleli z katastrofy? Zbliżywszy się do sznurów, chwyciłem za nie, ale ze zdumieniem spostrzegłem, iż nie zdołam poruszyć dzwonów; lord John zbliżył się ku mnie.
— Na honor, młodzieńcze! — zawołał, zrzucając marynarkę — piekielnie dobry pomysł! Pomogę panu i zadzwonimy co się zowie.
Ale dopiero gdy Challenger i Summerlee przyłączyli się do nas, udało nam się poruszyć dzwon, i metaliczny dźwięk jego rozległ się nad naszemi głowami, płynąc daleko nad wymarłym Londynem, jak wezwanie i słowa otuchy dla tych, co pozostali przy życiu. Ten pełny, poważny dźwięk uradował nasze własne serca i z coraz większą ochotą szarpaliśmy za sznury, za każdym dźwiękiem podnoszeni o jakie dwie stopy w górę. Pracowaliśmy tak przez jakie dobre półgodziny, a pot lał się nam z czoła, ręce i plecy omdlewały. Wreszcie wyszliśmy przed kościół i rozglądaliśmy się pilnie wokół po milczących,