Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/41

Ta strona została skorygowana.

szczęście, żem otworzył drzwi, bo inaczej bylibyśmy je wyłamali. Wykonaliśmy jakieś straszne „salto mortale“ przez cały korytarz. Jakimś cudem zawadziliśmy po drodze o krzesło i porwaliśmy je za sobą na ulicę. Miałem usta pełne jego brody, trzymaliśmy się za bary, nasze ciała były splecione, a przeklęte krzesło plątało się nam między nogami. Przezorny Austin otworzył drzwi od sieni. Stoczyliśmy się po schodach na ulicę, niczem dwaj akrobaci w cyrku, ale jak się okazuje, trzeba mleć sporo praktyki, aby sztukę tę wykonać bez szkody dla siebie. Krzesło rozprysło się w kawałki na bruku, a my stoczyliśmy się do rynsztoka, Profesor zerwał się na nogi i, wygrażając mi pięściami, oddychał jak astmatyk.
— Dosyć? — warczał.
— Byku ohydny! — zawołałem, podnosząc się z ziemi.
Bylibyśmy się znowu spróbowali, bo wściekłość jeszcze go nie opadła, ale los wybawił mnie z przykrej sytuacji. Policjant, z notesem w ręku, stanął obok nas.
— Co to znaczy? Jak panom nie wstyd — rzekł i była to, doprawdy, najrozsądniejsza uwaga, jaką słyszałem w Enmore Parku — proszę mi powiedzieć — nalegał, zwracając się do mnie — o co to poszło?
— Ten pan napadł na mnie — odparłem.