Strona:PL Doyle - Świat zaginiony T1.pdf/42

Ta strona została skorygowana.

— Czy pan napadł? — zapytał policjant profesora.
Ten oddychał ciężko, ale milczał.
— To już nie pierwszy raz — rzekł policjant, surowo potrząsając głową, — w zeszłym miesiącu miał pan sprawę o to samo. Pan podbił oko temu młodemu człowiekowi. Czy pan wnosi skargę?
Zawahałem się.
— Nie — rzekłem — nie wnoszę.
— A to co znowu? — zdziwił się policjant.
— To moja własna wina. Naszedłem pana w jego domu, choć uprzedzał mnie.
Policjant zamknął notes.
— Poproszę o niezakłócanie spokoju publicznego — rzekł — proszę przechodzić, proszę nie stać! — te słowa zwrócone były do służącej, chłopca rzeźnickiego, i paru innych gapiów, którzy zebrali się wokół nas. Policjant, oddalając się cieżkiemi krokami, pędził przed sobą to stadko. Profesor spojrzał na mnie i jakiś cień wesołości mignął w jego oczach.
— Chodź pan ze mną — rzekł — chcę panu coś jeszcze powiedzieć.

W głosie jego brzmiała groźba, ale temniemniej wszedłem za nim do domu. Austin, jak drewniany automat, zamknął drzwi za nami.